...Twoje Bieszczady - serwis dla wszystkich którym Bieszczady w duszy grają...
Nie taka droga Słowacja, jak to górale malują
05.02.2010
W opinii przeciętnego Polaka, po zamianie koron na euro na Słowacji zrobiła się straszna
drożyzna. Argument "drogiej Słowacji" z lubością podchwycili przeciwnicy przystąpienia
Polski do strefy euro, strasząc opinię publiczną rzekomym niezadowoleniem Słowaków. O tym,
że "słowacka drożyzna" jest tylko nadmuchanym przez pewne grupy interesów mitem, świadczy
już choćby pobieżna analiza cen w słowackich i polskich hotelach. Porównanie obu ofert
wygląda zaskakująco: wbrew obiegowym opiniom, wypoczynek w Bratysławie nie jest wcale
droższy niż w Krakowie, o Warszawie już nie wspominając.
Opinie o rzekomej słowackiej drożyźnie, wywołanej konwersją koron na euro, nie mają
potwierdzenia w danych statystycznych. Według Eurostatu, wzrost cen spowodowany przejściem
z narodowej waluty na euro był najmniejszy spośród wszystkich krajów, które przyjmowały
wspólną walutę i wyniósł ułamki procenta. Co więcej, wielu właścicieli sklepów czy
restauratorów wręcz zaokrąglało ceny w dół, aby tylko nie narazić się na dotkliwe sankcje,
grożące za zawyżanie cen przy okazji zmiany waluty.
Przełęcz nad Radoszycami, wjazd na terytorium Słowacji
foto: P. Szechyński
Skąd więc rozpowszechniony w Polsce mit "drogiej Słowacji"? Przede wszystkim wynika on z
nadzwyczajnego zbiegu okoliczności: Słowacja przyjęła euro w ostatniej chwili przed
początkiem kryzysu, który spowodował gwałtowne osłabienie się kursu środkowoeuropejskich
walut względem euro. Upraszczając, ceny na Słowacji pozostały bez zmian lub nawet obniżyły
się, jednak osłabienie złotówki czy forinta spowodowało, że siła nabywcza polskiego czy
węgierskiego klienta na kilka miesięcy znacznie się osłabiła.
W tym całym zamieszaniu autorzy opinii o "drogiej Słowacji" nie zauważyli jednej ważnej
rzeczy: po początkowym gwałtownym osłabieniu z początku 2009 roku, złotówka od kilku
miesięcy sukcesywnie odrabia straty. Jeszcze w lutym zeszłego roku za euro trzeba było
zapłacić aż 4,8 złotych, a obecnie kurs waha się wokół 4,0 - 4,1 PLN/EUR. A to oznacza, że
obecnie towary i usługi na Słowacji, w przeliczeniu na złotówki, są o 20% tańsze niż przed
rokiem.
Rozpowszechnienie w Polsce informacji o "słowackiej drożyźnie" poważnie uderzyło po
kieszeni tamtejszych restauratorów i hotelarzy. Jak pisze dziennik SME, o ile dotychczas
w podtatrzańskich wioskach Żdiar i Javorina zdecydowaną większość turystów stanowili
Polacy, to teraz gości z Polski można policzyć na palcach jednej ręki. Chcąc nie chcąc,
słowaccy przedsiębiorcy musieli więc znacząco obniżyć ceny - nawet o 15-20%, a także
popracować nad polepszeniem jakości swoich usług.
W efekcie, obecne ceny (w przeliczeniu na złotówki) na Słowacji powróciły do poziomu z
2007-2008 roku, czyli sprzed wprowadzenia euro. Dla Polaków Słowacja (usługi turystyczne)
jest teraz o jakieś 30% tańsza, niż przed rokiem. Mit "drogiej Słowacji" jednak w Polsce
pozostał, podsycany przez publicystów niechętnych wprowadzeniu w Polsce euro oraz przez
zakopiańskich górali, którzy w ten sposób skutecznie pozbyli się konkurencji z południa.
Paradoksalnie, taka polityka może jednak w dłuższej perspektywie Zakopanemu zaszkodzić:
korzystając ze złej passy Słowackich Tatr, Podhale osiadło na laurach i nie unowocześnia
swojej infrastruktury oraz nie rozwiązuje coraz bardziej palących problemów transportowych
i ekologicznych. Tymczasem Słowacy zrozumieli, że skoro nie mogą z Zakopanem konkurować
ceną, to muszą wygrywać jakością. Widać to ewidentnie na przykładzie nowo otwartych stoków
w Tatrach Wysokich i Niżnych czy na Orawie, jak również w rozwoju popradzkiego lotniska,
które zyskało kilka regularnych połączeń do europejskich miast, m. in. Warszawy, Londynu
czy Brukseli.
Aby jednak nie zostać posądzonym o propagowanie konkurencji dla Zakopanego, co mogłoby
skończyć się dla autora uznaniem go pod Giewontem za persona non grata, warto popatrzeć na
Słowację pod trochę innym kątem. W Polsce często zapomina się, że Słowacja - to nie tylko
Tatry, orawskie stoki czy aquaparki na granicy z Polską, ale także wspaniałe miasta, zamki
i winnice w głębi kraju. Jeśli więc już mówimy o zwiedzaniu Słowacji, to należałoby
rozpocząć je od słowackiej stolicy, która pozostaje jakby w cieniu innych
środkowoeuropejskich miast, takich jak Praga, Budapeszt, Wiedeń czy nawet Lwów. O tym
mieście można napisać wiele, ale ze względu na ograniczoną ilość miejsca wskazane będzie
odesłanie zainteresowane osoby na strony www.bratislava.sk czy www.porteuropa.eu, gdzie
można znaleźć więcej informacji na bratysławskie tematy.
Bratysława jest też doskonałym przykładem na to, że Słowacja wcale nie jest takim drogim
krajem, jak jest to przedstawiane w polskich mediach. Owszem, ceny są tu wyższe niż w
Czechach czy na Węgrzech, ale wynika to między innymi ze stosunkowo dobrej kondycji
gospodarczej Słowacji, która w ostatnich latach rozwijała się szybciej od swoich sąsiadów.
I o ile Słowacy jeżdżą na tańsze zakupy na Węgry czy Ukrainę, to ogromne bratysławskie
centra handlowe są licznie odwiedzane przez Austriaków. Jeżeli ktoś jest zawiedziony
skromnym asortymentem towarów w sklepach na słowackiej prowincji, może być zaskoczony
ilością i ofertą wielkich centrów handlowych w stolicy, gdzie z pewnością każdy znajdzie
coś dla siebie.
Aby już ostatecznie udowodnić nieprawdziwość mitu o "drogiej Słowacji", proponuję porównać
ceny noclegów w dwóch podobnej klasy popularnych dwugwiazdkowych hotelach w Bratysławie
(Hotel Plus) i w Krakowie (Hotel Alf). Pokój jedno-, dwu- i trzyosobowy z łazienką w
Krakowie kosztuje, odpowiednio: 140, 97.5 i 80 złotych od osoby za noc. Za analogiczny
pokój w Bratysławie trzeba zapłacić: 38, 23 i 19 EUR, co przy kursie 4.00 PLN/EUR stanowi:
152, 92 i 76 PLN (źródło: www.hotelalf.pl, www.hotelyplus.sk). "Tani" nocleg (w
standardzie hostelu) w obu przypadkach, w Krakowie i Bratysławie, oscyluje wokół podobnej
kwoty 50-70zł. Zbliżone są również krakowskie i bratysławskie ceny posiłków, piwa (w
bratysławskim lokalu kosztuje od 1 do 2 EUR, a więc 4-8 zł), czy transportu miejskiego
(podstawowy bilet komunikacji miejskiej kosztuje w Bratysławie 50 centów, czyli 2zł, a
godzinny: 70 centów, a więc 2,80zł).
Jak widzimy, nie taka Słowacja droga, jak ją malują. Owszem, bezpowrotnie minęły te czasy,
kiedy Polacy kupowali w słowackich knajpach piwo i wódkę na wynos, bo i tak wychodziło to
taniej niż w polskim sklepie. Ale też mamy już za sobą okres względnej (z polskiego punktu
widzenia) "kryzysowo-eurowej" drożyzny z zimy 2008/2009 roku, która tak zapadła w naszej
pamięci. Jaka z tego konkluzja? W przyszłości, wybierając między wypoczynkiem w Polsce
czy na Słowacji będziemy się kierować wyłącznie jakością usług i upodobaniami, a nie
cenami, które podobnie jak PKB na mieszkańca i średnie wynagrodzenie są w obu krajach
niemal na równym poziomie. A ci, którzy podają słowacki przykład jako oręż w krucjacie
przeciwko przyjęciu w Polsce euro, powinni znaleźć sobie inne argumenty, bo analiza cen
i zarobków w obu krajach mówi sama za siebie.
Jakub Łoginow
źródło: www.porteuropa.eu
Autor jest dziennikarzem ekonomicznym, środkowoeuropejskim korespondentem kijowskiego
tygodnika "Dzerkało Tyżnia" i redaktorem portalu www.porteuropa.eu, gdzie można znaleźć
inne artykuły o podobnej tematyce.